Moja historia
01.02.2007
Podjęłam się jednego z trudniejszych zadań postawionych przede mną? - spisania historii mojego wędrowania przez życie z odbiegającym (nieco?;-)) od pewnego przyjętego standardu wizerunkiem.
?Miałam nieskończone 3lata, kiedy straciłam w wypadku na gospodarstwie rodziców obie ręce. Nie pamiętam tamtych wydarzeń, choć pozostaje w mojej głowie wrażenie jakbym obserwowała je gdzieś z boku. Najprawdopodobniej jest to wynik wysłuchania opowieści o tamtym okresie? Dramat tamtych wydarzeń to przede wszystkim dramat moich rodziców ? młodego małżeństwa budującego wspólne życie, które na jego progu doznaje ogromnego ciosu?, ale ich mądrość, której się pewnie w związku z tą trudną sytuacją uczyli, z perspektywy czasu bardzo mnie buduje i cieszy...
Dziecko?, dziecko na wsi?, niepełnosprawne dziecko na wsi? to w każdym przypadku po prostu dziecko ? przynoszący radość i zadowolenie potomek, pod warunkiem zaakceptowania je takim jakie jest i daniem mu poczucia wartości.
I tak właśnie było ze mną. Rodzice nie wyręczali mnie w czynnościach, nie odizolowali od rówieśników, nie byłam inna, mniej wartościowa, inaczej traktowana, byłam traktowana ?? ?tak jak powinno być traktowane dziecko. Mając już za sobą pewien bagaż doświadczeń powiązany z intuicją tak właśnie czuję?
Na problemy, które pojawiają się w życiu każdego z nas, nakładały się pewne natury technicznej związane z moją niepełnosprawnością. Z tym wszystkim wiązał się swego rodzaju brak akceptacji samej siebie wynikający z obserwacji otoczenia. Środowisko, w którym rosłam było zupełnie ?sprawne?, tylko ja różniłam się od reszty. W miarę postępowania procesu mego dojrzewania rodziło się w mojej głowie coraz więcej myśli i powracało pytanie: ?dlaczego??, które przerodziło się w analizowanie zaistniałej w moim życiu sytuacji, a właściwie mojego życia ? życia bez rąk.
Z perspektywy czasu wiem, że życzliwość ludzi wsi bardzo pomogła moim rodzicom w ukształtowaniu mojej osobowości. Ale czuję też i wiem, że wszystko do czego doszłam, wszystko co osiągnęłam i osiągam zawdzięczam mamie, tacie, rodzinie?
Z temperamentem się rodzi, charakter się kształtuje,
a człowieka się wychowuje i moi rodzice zrobili to dobrze. Wypracowali we mnie
siłę charakteru, wykształcili mnie, rehabilitowali, czuwali nad mym rozwojem
jednocześnie nie będąc nadopiekuńczymi.
Kiedy uczęszczałam do szkoły podstawowej?, tu muszę nadmienić, że możliwość uczenia się przeze mnie w miejscowej szkole podstawowej też rodzice wywalczyli dla mnie, nie mogłam zrozumieć dlaczego zmuszają mnie do noszenia protez. Były ciężkie, obcierały moje ręce, nie czułam się w nich wygodnie i byłam niesamodzielna, a oni mimo wszystko, mimo moich łez i złości byli nie ulegli. Teraz dopiero doceniam tamte ich decyzje, które pozwoliły mi prawidłowo rozwinąć się fizycznie.
Nie byłoby mojego ?normalnego? rozwoju,
gdyby nie moi rówieśnicy
z ?podstawówki?. Oni też uczyli mnie życia w bardzo naturalny sposób i pomagali
z wieloma prostymi (wtedy nie były one dla mnie proste;-) czynnościami, z
którymi przy użyciu protez sobie nie radziłam.
Wszystko ma swój czas i swoje miejsce, tak
więc nadszedł właściwy na zmianę poziomu edukacji. Okazałam się w szkole
podstawowej pilną i dobrą uczennicą i rodzice mieli świadomość, że na wsi nie
ma perspektyw dla ich córki bez rąk. Mama i tato już wtedy myśleli o studiach
dla mnie, a ja bardzo przeżywałam (jak my wszyscy kończąc szkołę podstawową)
egzaminy do liceum, potem ową nową szkołę, która wymuszała zmianę
przyzwyczajeń, dojazdy, większą samodzielność
i konieczność nauczenia się radzenia sobie w nowych sytuacjach,
zaklimatyzowania się i przekonania do siebie nowego grona koleżanek i kolegów.
Najczęściej
wykonywanie przeze mnie powtarzających się czynności wiąże się
z użyciem moich małych ?patentów? ? branzoletka użyteczna do pisania,
ściereczka kuchenna aby ułatwić sobie rozsmarowywanie na pieczywie np. masła,
?dziwny? haczyk wykorzystywany do zapinania zamków ? zrobić coś inaczej, czasem
wolniej, ale zrobić samemu to było i jest dla mnie bardzo ważne?
Bardzo
długo nie mogłam oswoić się z moim wizerunkiem, narzucona koszula na ramionach,
maskująca mój brak rąk towarzyszyła mi do III roku studiów, zaakceptowanie
swojego wyglądu to w dużej mierze zasługa moich przyjaciół znajomych w
połączeniu z koniecznością. Ludzie uświadamiali mi swymi zachowaniami, reakcjami
i słowami, że nie myślą o mnie jako o odmieńcu,
w kategoriach jakowejś niepełnosprawności. Podkreślali, że im dłużej mnie
znają, im lepiej mnie poznają tym bardziej nie mogą ani myśleć ani traktować
mnie jako osoby niepełnosprawnej w jakimś nienaturalnym podziale. Dla nich
byłam/jestem po prostu człowiekiem, osobą.
A wspomniana konieczność to wszystkie podejmowane przeze mnie inicjatywy ? chcąc być kierowcą, chcąc pilotować wycieczki, chcąc kupić bilet w autobusie czy zapłacić rachunek, musiałam zdjąć koszulę i oswoić siebie i po woli otoczenie do mojej sytuacji.
Czas... to coś czego ciągle mi mało..., minął czas studiów i trzeba było myśleć zgodnie z koleją rzeczy o pracy...już na piątym roku aktywnie działałam tu i ówdzie ? i koła naukowe i rada mieszkańców domu studenckiego i kursy i egzaminy i wreszcie z certyfikatami w kieszeni zaczęłam pilotować wycieczki do Włoch szukając równocześnie stałej posady. Dosyć szybko udało mi się zostać zatrudnioną z moim kierunkowym wykształceniem w administracji samorządowej ? zostałam pracownikiem Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Krakowie, gdzie do tej pory pracuję.
Przed i po pracy ;-) żyję dosyć aktywnie ? przede wszystkim sport, który od 5 roku studiów zagościł w moim życiu na stałe. Jestem w kadrze Polski Osób Niepełnosprawnych, reprezentuję nasz kraj biorąc udział w zawodach narciarstwa biegowego. Wiele godzin poświęcam treningom - rano pływam, po południu biegam na nogach, na łyżwo-rolkach, jeżdżę na rowerze. (Ale oczywiście bez popadania w przesade... ;-) Poza aktywnością fizyczną związaną bezpośrednio z przygotowaniem kondycyjnym bardzo lubię spotkania z przyjaciółmi. Grono bliskich mi ludzi mam dosyć spore i w nim również spędzam dużo czasu.
I tu chcę poświęcić trochę miejsca moim znajomym (tym
bardzo bliskim i tym dalszym), przyjaciołom, w ogóle ludziom, których spotykam
na mojej codziennej drodze. Jestem osobą bardzo prospołeczną, lubię żyć w
?stadzie?
i najprawdopodobniej w znacznej mierze to właśnie ono tak zwanie: ?nakręca?
mnie do działania.
Zwykle nie mam
okazji im o tym powiedzieć, więc robię to przy tej sposobności ? ?Bez Was nie
byłoby Rogowiec! Dziękuję i nie zmieniajmy się!? Przez chwile chciałam wymienić
z imienia tych mi bliskich, ale po dłuższej chwili wypisywania
i zastanowienia dochodzę do wniosku, że jeszcze bym kogoś pominęła?;-) no i za
dużo tych imion? - ?Wszyscy jesteście dla mnie bardzo ważni i każdy z Was
niepowtarzalny!?
Człowiek to taka istota, która w swej naturze jest bardzo skomplikowana. Moja osobowość, mój temperament i z pewnością cała gama innych czynników sprawia, że nie czuję się dobrze, gdy w moim życiu zaczyna brakować tempa i ruchu. ?
Kolejna
moja fascynacja związana z czynnym uprawianiem sportu bardzo silnie, ale
oczywiście nie tylko ? to kontakty z ludźmi. Sport poza siłą i energią, którą
mi daje pozwala mi cieszyć się właśnie owym obcowaniem z ludźmi. Zawody
sportowe są doskonałą okazją na poznawanie nowych znajomych/przyjaciół
i oczywiście rozwijaniem umiejętności językowych i poznawaniem innych kultur.
...najwspanialsze chwile wcale nie przeżyłam w ekskluzywnych hotelach Europy i Świata, ale wręcz w dosyć spartańskich czasami warunkach i to stron całkiem bliskich - schronisko na Turbaczu, kawiarnia OW Wiarus w Muszynie a i o domkach OWR w Wągrowcu nie zapomnę nigdy?
Ile po drodze porażek było na mej drodze nie pamiętam, bo nie chcę pamiętać. Żyję wizją jutra!